"Imani" znaczy wiara

Data:

Skromny i kameralny film ugandyjskiej reżyserki, opowiada o trzech postaciach, zwykłych-niezwykłych mieszkańcach Ugandy. Na przestrzeni jednego dnia poznajemy historię – Mary, sprzątaczki, której siostra jest bita przez męża, małego Olweny z centrum resocjalizacyjnego dla dzieci-żołnierzy oraz Armstronga, tancerza hip-hopu, który pracuje z dziećmi ze slumsów, organizując pokazy taneczne.

Dla każdego z nich, ten dzień jest w pewien sposób przełomowy, stawiający duże wyzwanie. Mary, musi pomóc swojej siostrze Ruth, która, regularnie bita przez swojego męża, oskarżona zostaje w końcu o jego zabicie. Olweny – porwany kiedyś z rodzinnej wioski – po paru latach wraca do swojej rodziny. Również Armstrong wraz ze swoimi tancerzami, wraca tam skąd pochodzi – do centrum slumsów, by zorganizować pokaz taneczny.

Pierwsze powolne ujęcia, pokazujące postaci w towarzystwie przyjaciół lub rodziny, w miarę rozwijającej się akcji, stają się coraz bardziej dynamiczne. Na każdego z bohaterów czyha w jakimś kącie zło, które przybiera różne oblicza. Takie jak makabryczne wojenne wspomnienia Olweny’ego, ponownie wyrwanego z bezpiecznego otoczenia opiekunów, jak nieuczciwy „pomocnik” Mary, który oszuka ją i wykorzysta, czy też dawny przyjaciel Armstronga ze slumsów, obecnie szef gangu, z którym chłopak musi się teraz zmierzyć.

Te trzy wciągające historie nie splatają się nigdy, ich całość składa się natomiast w portret współczesnej Ugandy. Śledząc bohaterów, dając się ponieść świetnie wkomponowanej w akcję muzyce, od tej etnicznej do hip-hopu, obserwujemy Afrykę kontrastów - przeplatankę ubogich wiosek i bogatego przedmieścia Kampali, tajemniczy labirynt slumsów i gliniane chatki. Na uwagę zasługuje zwłaszcza świetna gra praktycznie wszystkich aktorów, którzy przy oszczędnych środkach przekazu, potrafią wyrazić całą paletę emocji.

Caroline Kamya wraz z scenarzystką – swoją siostrą Agnes, delikatnie dotykają tego, co boli współczesną Afrykę. Te bolączki to zarówno pozycja kobiet i ich traktowanie przez mężczyzn, ubóstwo i przestępczość młodzieży, jak i demony wojny wciąż powracające we wspomnieniach lub zadręczaniu się ojca Olweny’ego, który nie mogąc wybaczyć sobie, że nie udało mu się uratować syna przed porwaniem, popada w alkoholizm.

Jednocześnie, główni bohaterowie ukazani są w taki sposób, że mamy wrażenie, że z tych sytuacji wyjdą zwycięsko. Może z tego powodu, że są oni otoczeni miłością i wzajemną troską o najbliższych. Może dlatego, że widać w nich dobro i determinację.
A może właśnie dlatego, że „imani” to znaczy wiara.

daje radę - można by się i przejść

Dziękuje za komentarz, ciesze się, jeśli podzielamy tę samą opinię ;)

To jest przyzwoity film, ale nie bardzo dobry. Jest dobry, jako źródło informacji o kraju, ale pod względem czysto filmowym bardzo zwykły. Mimo wszystko trochę jestem rozczarowany, bo liczyłem na więcej, szczególnie po świetnych krótkich filmach z Zimbabwe i dokumencie "Nollywood Babylon".

Przykro jeśli się zawiodłeś. Mnie ten film urzekł swoją prostotą i wyraźnie zarysowanymi sylwetkami bohaterów, ale czytałam różne recenzje i opinie.

Dodaj komentarz